top left image
top right image
bottom left image
bottom right image

cd reviews

longplay.blox.plimpropozycja.blogspot.depolish-jazz.blogspot.defreejazzblog.orgpolish-jazz.blogspot.dechicagoreader.combirdistheworm.comromainjazz.it4arts.itdowntownmusicgallery.commidwestrecord.comjazzalchemist.blogspot
_______________________________________________

concert review by Roch Siciński
in jazzPRESS, Poland, May 2013

Przewodnik koncertowy
Wacław Zimpel Quartet

Warto było wybrać się do Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, jak i do każdego innego miejsca, w którym wystąpił kwartet Wacława Zimpla promując swój nowy krążek Stone Fog. Stwierdzenie, może oczywiste jak na otwarcie tekstu, ale argumentację czemu było warto? każdy z uczestników tych wydarzeń może podać sam. Gdyby muzykę można było mierzyć na metry, czy kilogramy, to łatwiej byłoby mi napisać, że mieliśmy do czynienia z jakościowo wybitnym, tonowym ładunkiem świetnie wyselekcjonowanych dźwięków. Tak łatwo jednak nie jest, a więc wyjątkowo pozwolę sobie nie opisywać zbyt obszernie muzycznego przebiegu koncertu w Warszawie, a podejść do sprawy z nieco szerszej/innej perspektywy. Dla mnie nie był to pospolity koncert, jego atmosfera również nie była typowa, zaś Muzyka, którą panowie zaprezentowali skromnie zebranej publiczności od początku do końca utrzymała walory najwyższej klasy arcydzieła. Wierzę, że to muzyczne spotkanie otworzyło oczy choć części publiczności – tak jak i mnie – na pewien głód, który w nas siedzi, a zarazem uświadomiło nam przesycenie pewną formą – o czym pod koniec tego krótkiego tekstu.

Nie był to koncert pospolity, między innymi dlatego, iż łączył się z ukazaniem pierwszego krążka ze znaczkiem wytwórni For Tune. O albumach tego domu wydawniczego słyszymy od... dawna. Jednak teraz do naszych rąk trafia namacalny dowód ciężkiej i - jak słychać – owocnej pracy grona ludzi związanych z tą firmą. Album Stone Fog z numerkiem 0009/009 na okładce rozpoczyna lawinę (taką mamy nadzieję) premier z logo tego nowego zawodnika na rynku fonograficznym, zawodnika wagi ciężkiej, o którym nie raz w naszym miesięczniku oraz na e-falach naszego radia wspominano. To wydarzenie ważne, bo ruszyć zawsze jest najtrudniej.

Jak wspomniałem atmosfera koncertu nie była typowa, mam na myśli szczerą magię jaka opanowała chyba wszystkich uczestników zgromadzonych 20. kwietnia w Laboratorium CSW. W "światku jazzowym" na koncertach tej klasy publiczność często się powtarza. Niemal po każdym występie (gwiazdy czy niegwiazdy, składu polskiego czy zagranicznego, koncercie dobrym czy złym) słychać niekończące się opinie. Każdy do czegoś się przyczepia, są także tacy co czepiają się wszystkiego, taka natura znachorów muzycznych, może szczególnie w tym kraju, może szczególnie w tej branży... Tym razem jednak nawet największe marudy nie chciały kwestionować czegokolwiek, co wydarzyło się w murach CSW. Przynajmniej mnie takie słuchy nie doszły, a to jak wybawienie i wielka ulga, bo szczerze mówiąc tego notorycznego narzekania mam już po sam korek.

Muzyka jaką panowie zaprezentowali była najwyższej próby i ciężko wytłumaczyć to słowami. Może dlatego, że ostatnio (wbrew pozorom) nieczęsto zdarza się koncert gdzie, pianino jest dla brzmienia, a nie dla mody, basista świadomie używa smyczka, perkusista otoczony jest talerzami i przeszkadzajkami nie dla efektu wizualnego, lecz ma pełną wiedzę, wyczucie i klucz do ich wykorzystania, a klarnecista stosuje oddech okrężny żeby coś poza efektownością osiągnąć, a nie tylko się popisać. To z jednej strony nie jest zaskoczeniem, bo zebrali się przecież poważni muzycy wielkiej klasy, którzy poniżej pewnego poziomu nie schodzą nigdy. To jest wręcz oczywistość, skoro za bębnami usiadł Klaus Kugel, kontrabasem władał Christian Ramond, nad klawiaturą pianina pochylał się Krzysztof Dys, a z przodu jako pełnoprawny lider ze swoimi klarnetami prezentował się Wacław Zimpel. Świadomość brzmień jakimi kwartet może dysponować u tych improwizatorów jest niemal doskonała. Magia muzyki i różnorodność nastrojów wytwarzanych przez ten zespół to coś niezwykłego. Panowie sprawiają wrażenie jakby spotykali się gdzieś na poziomie nieosiągalnym i w sposób skończenie zgodny chcieli nam tę ich rzeczywistość przedstawić. Przez myśl nie przechodzi nawet wątpliwość czy któryś z muzyków nadaje się do tego projektu bardziej czy mniej. Właśnie świadomość indywidualnych możliwości jak i możliwości współkompanów ze sceny pozwala temu kwartetowi płynnie podążać w niespodziewane rewiry muzyczne. Żaden z nich nie sili się, by wyjść przed szereg, by pokazać swój kunszt; tutaj liczy się osiągnięcie wspólnego celu – zagranie niepowtarzalnego koncertu. Takie podejście charakteryzuje tylko projekty założone z pewną ideą z tyłu głowy. Taka świadomość i zmierzanie do unikalnego efektu nie występują, kiedy projekt powstaje przypadkowo, kiedy jest "zbieranką" muzyków (nawet tych wybitnych). Tutaj – mimo, iż to materia improwizowana – przypadków nie było. Wierzę, że jest to wyróżnik i trend jaki prezentować będzie zawsze wytwórnia For Tune. Wierzę także, że inni artyści pokuszą się o pewnego rodzaju powściągliwość.

Scena warszawska (szczególnie freejazzowa) jest już trochę przesycona bezcelowymi pojektami jednorazowego użytku, tworzonymi ad hoc i ginącymi dzień po powstaniu. Z wszystkimi plusami jakie niosą takie spontaniczne spotkania, chyba już tęsknimy za konkretnymi projektami, zespołami prezentującymi swoją określoną markę i robionymi "po coś". Ciągłe jam sessions – choćby najlepsze – nie zostanie w naszej pamięci na długo. Wierzę, że na scenie tak poszatkowanej, jak ta zrzeszająca muzyków improwizujących, może przyjść czas zespołów długotrwałych. A że wiara jest rzeczą wspaniałą; nie tylko góry porusza, ale pozwala wierzyć, że śledź jest koniem wyścigowym to już wiemy od Koestlera – kolegi po fachu... Oby jednak w tym wypadku udało się utrzymać choć kilka stałych formacji tej znaczącej odnogi muzyki jazzowej.